|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
KoKa
Dołączył: 19 Maj 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 18:41, 10 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
"Chcę Cię kochać — ale nie trzymać się Ciebie kurczowo.
Oceniać Cię — ale nie osądzać.
Być z Tobą — ale się nie narzucać.
Zachwycać Cię — ale niczego się nie domagać.
Umieć wyrazić krytykę — nie obwiniając Cię.
Pomagać Ci — nie upokarzając.
Jeśli Ty dasz mi to samo — obdarzymy się nawzajem wielkim skarbem."
Virginia Satir
Ostatnio zmieniony przez KoKa dnia Wto 18:42, 10 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 21:29, 11 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
KoKa cytat, który przytoczyłaś pasuje (mi osobiście) do dojrzałej przyjaźni(miłości)- "kochać bez poczucia braku". Można by go uzupełnić, choć już samo "Chcę Cię kochać — ale nie trzymać się Ciebie kurczowo... " kryje w sobie całą resztę - kochać, zatem realizować miłość - pozostała treść jest opisem (pięknym) miłości właśnie.
Usłyszałem dzisiaj o książce ("Nielegalne związki", Grażyna Plebanek, 2010), która dotyka tematyki (może nie tyle samej poliamorii) a miłości do więcej niż jednej osoby. Czytałem recenzję w ostatnim numerze "Zadry" ( [link widoczny dla zalogowanych] ) - książka (jej lektura) zapowiada się bardzo obiecująco.
Tomku, przeczytałem to co napisałeś - moim zdaniem - zmiana poglądów nie jest czymś negatywnym. Wierność poglądom (jak to ktoś, kiedyś powiedział) jest swego rodzaju złotym środkiem pomiędzy fanatyzmem a totalną niestałością. Myślę, że poglądom należy być wiernym dopóki jakieś (nowe) silne racje ich nie zmienią (inaczej to fanatyzm). Zatem przede wszystkim wierność prawdzie (rzeczywistości).
Nie zanudzam, Dobranoc i do szybkiego zobaczenia
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 10:59, 14 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Odnośnie miłości - ostatni miesiąc uświadomił mi (przypomniał), że z ludźmi, których kocham i przez których jestem kochany - mam okazję być sobą tak bardzo jak tylko sobą być potrafię. To są fantastyczne kawałki prawdy w życzliwej, akceptującej atmosferze (w życiu). Pozdrawiam serdecznie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 21:37, 09 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
/garść refleksji poliamorysty z ostatnich miesięcy/
Błysk w umyśle podczas jakiejś codziennej, prozaicznej czynności, refleksja podczas picia kawy - jestem szczęśliwy. To uczucie, że jestem na swojej drodze w życiu, tak jakbym szedł jakimś labiryntem (błądził tam długo) i poczuł podmuch powietrza wskazujący drogę do świata. Czuję to ostatnio dość często - dla mnie to “znaki”, że zaczynam żyć w zgodzie ze sobą, w zgodzie ze światem. Wziąłem odpowiedzialność za swoje życie - siedem lat poszukiwań, rozważań, poznawania siebie, szukania odpowiedzi na pytanie “kim jestem”.
Zdaję sobie sprawę, że ciągle jestem w drodze, ciągle jeszcze dojrzewam, zdobywam zrozumienie, że nie jestem mądry - a jedynie mądrość jest czasem moim udziałem. Kilka lat temu odkryta definicja “wiary”. Nie tej zdeprecjonowanej (wiary) przez doraźne korzyści kościołów (religii), ale tej humanistycznej wyrosłej z naszego człowieczeństwa, tej prawdziwej wiary. Prawdziwej, bo opartej na prawdzie, zatem zgodnej z rzeczywistością (ze światem, którego jestem uczestnikiem).
Określam ją jako jedną z charakterystyk postawy życiowej, jako stan umysłu - stan otwartości na prawdę (a nie na oczekiwania) i życie z tą postawą bez względu na konsekwencje, bez względu na to dokąd mnie to prowadzi i nawet jeśli niewiadomo dokąd mnie to zaprowadzi. Nie jest to postawa “z bagnetem na czołgi” - bo nic nie zwalnia mnie od myślenia w działaniu - “Esesmanowi, nie powiem o Żydach przechowywanych w piwnicy“. Nie zwalnia mnie to również od roztropnego działania w ogóle - zatem nie daje przyzwolenia na bierność, uległość, oddania steru mojego życia w cudze ręce.
Odpowiedzialność za swoje czyny, swoje życie - uciekałem od niej, wybierając akceptowane przez innych rozwiązania tak, że z pierwotnych zamysłów z tego co czułem pozostawał okaleczony obraz - bo wszystko co wystawało poza ramy (czyjejś akceptacji) było przez te ramy odcinane. W końcu osoby, które kochałem zaczynałem traktować jako “okupantów“, schodząc z niektórymi sferami mojego życia “do podziemia” - konspiracja. Powstało podwójne życie, które szybko zaczęło mi doskwierać - kłócić się z uczuciami jakie żywiłem do “okupantów”. Postanowiłem rozmawiać, by zrozumieć siebie nawzajem - i znów prawda, jedno życie. Jest ono kosztowne, bo wymaga dużo czasu, opanowania, cierpliwości tym bardziej, że to “kraina ludzkich namiętności” zatem są tam burze, huragany, ale i pięknie świeci słońce, trawa jest bardziej zielona a zapachy intensywne i żywe - jak wszystko tam.
Nie wiem co będzie dalej, może stracę wszystko co mam, zyskując jednak to czego szukałem (zachowując to) - siebie samego.
Nie ma we mnie poczucia winy, za to jest coś co określiłbym jako odczucie bycia autentycznym, prawdziwym - czuję, że jestem sobą, że zachowałem otwartość, wolność wewnętrzną - czuję, że kocham, czuję tą wolność myślenia, działania. Tą pozytywnie szaloną - młodą duchem, ruchliwą, aktywną, piękną (przynajmniej dla mnie).
Ludzie, których kocham - cóż mam im do zaoferowania tak od serca, bez przymusu - napiszę jak czuję: wzajemne poznanie swoich światów, tak byśmy znali się najbardziej jak to możliwe, by móc dzielić ze sobą wspomnienia, plany na przyszłość, obawy, szczęście i nieszczęście oraz to, że możemy liczyć na siebie. Nie piszę tu o darowaniu wolności, bo ta moim zdaniem przynależy każdemu od jego narodzin aż do jego śmierci. Warto jednak wspomnieć o życzliwej akceptacji o drodze do niej - bo nie można jej sobie (ani komuś) narzucić, wpływać na nią bezpośrednio. Pośrednio jednak jak najbardziej - przez dążenie do zrozumienia cudzych postaw, motywów - ten trud warto podjąć dla wspólnego szczęścia, dla szczęścia dwóch, trzech.. wielu osób - swojego i tych, których kochamy. Być szczęśliwym w relacjach to jedno, być szczęśliwym z sobą samym to drugie. Nie należy zapominać ani o jednym ani o drugim, choć właśnie to drugie wydaje mi się trudniejsze a przez to skłaniające do tego by się tym zająć. Pokochać siebie, niektórzy twierdzą, że to warunek konieczny do tego by w pełni kochać innych. Lecz co to znaczy dla mnie, co znaczy kochać siebie? Oprócz postawy życiowej - “kocham świat cały”, oprócz miłości do dzieci, partnerów, przyjaciół, rodziców…
Dla mnie kochać siebie - to znać siebie (mimo tego, że się zmieniam) i akceptowanie tego, to dawanie sobie prawa do odczuwania - tak jak się czuje, to asertywna postawa w życiu (mam prawo być jaki jestem jeśli nie krzywdzę innych - tych, którzy bezpośrednio doświadczają skutków moich działań), to praca nad sobą (bez gwałtu) rozwijanie talentów, mocnych stron i wzmacnianie słabszych - likwidacja deficytów, słabości. Słabości do, których przyznaję się sam przed sobą, które po tym jak je zrozumiem, zamieniam na silne strony mojej osoby. To również umiejętność śmiania się z siebie (nie traktowania siebie ze śmiertelną powagą), nie chodzi mi tu o drwinę, cynizm, czy naśmiewanie się a o poczucie humoru związane z własną osobą. Skoro mowa o uśmiechu to dyscyplina wobec samego siebie taka być powinna - “uśmiechnięta”. To również sprawa wyborów - to dzięki nim jesteśmy wolni - zatem w Moim Życiu to ja podejmuję wybory i biorę za nie pełną odpowiedzialność.
Pozdrawiam serdecznie
Ostatnio zmieniony przez Bruno dnia Sob 21:42, 09 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 20:45, 09 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Teraz widzę, że jeszcze "jedna" rzecz/sprawa jest ważna - odwaga. Czyli "złoty środek" pomiędzy brawurą a tchórzostwem. Odwaga by realizować siebie, odwaga by (po)kochać, odwaga by stanąć przed trudnościami w realizacji marzeń... To, że odczuwa się strach, lęk jest moim zdaniem normalne, naturalne. Zatem pisząc o odwadze nie mam na myśli - nie odczuwania strachu a pokonanie go.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 8:30, 14 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Dzisiaj mamy - "Międzynarodowy Dzień Miłości" - Dzień Zakochanych.
Z tej okazji - Najserdeczniejsze Życzenia, obfitości: Miłości, Szczęścia, Zdrowia, przeróżnych zasobów - by się tym cieszyć długo i w pełni, do tego spełnienia marzeń, o których po latach powiemy - "tak, to był to!".
Pozdrawiam serdecznie
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 8:00, 16 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Znana już nam (z innych tekstów) Autorka, napisała też jeden (jeden znalazłem) dotyczący miłość, miejscami zgadzam się z jej twierdzeniami, miejscami drażni mnie to co tam spotykam np. sformowanie "Prawdziwa miłość nie jest romantyczna". Czy odnajdujecie się w takim opisie miłości lub jakichś jego fragmentach?
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 10:48, 17 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Moim zdaniem - Autorka myli w tekście miłość z jej okazywaniem, dodatkowo "wyrzeka się miłosnego romantyzmu", by w dalszej części teksu napisać "Prawdziwa miłość nie ogranicza się jedynie do słodkich niespodzianek i śpiewaniu serenad, choć nie twierdzę, że z romantyzmem nie ma nic wspólnego." Nie odnajduję się w takiej wizji miłości - jest pesymistyczna i jak dla mnie nieludzka (dla świętych) - nie zakłada pracy nad związkiem/relacją a zakłada "wrodzoną" doskonałość. Moim zdaniem tekst został napisany pod wpływem zawodu partnerem(?) - o czym świadczy choćby ten jego fragment - "Na szczęście w porę zorientowałam się jak bardzo się mylę."
Różnie rozumiemy - wiele na to wskazuje - termin "miłość" dlatego dyskusja, bez ustalenia czym miłość jest dla każdego z nas nie miałaby większego sensu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mamba
Dołączył: 06 Kwi 2011
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:36, 17 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Znów się z nią nie zgadzam.
Cytat: | Prawdziwa miłość to nie słowa, a czyny, drobne gesty, przywiązanie, wspólne doświadczenia, a przede wszystkim poświęcenie. Co mi po kimś kto co dzień mówi mi, że mnie kocha, a znika, gdy bardzo go potrzebuje? Co mi po kimś kto umie dzielić ze mną tylko te dobre chwile wymigując się od tych trudniejszych? |
Zawsze zastanawiało mnie jedno- czemu ludzie myślą, że jedno zawsze wyklucza drugie? Zawsze to wyśmiewałam. Podobnie jak deklaracje typu "wolę, żeby mój partner był inteligentny niż przystojny". Aha. To nie byłoby lepiej, gdyby posiadał zarówno rozum jak i wygląd? Ludzie myślą, że tak się nie da. Oczywiście, że się da. Tak samo jest z miłością- ja nie wytrzymałabym z partnerem, który dużo robi, mało mówi. Chcę, by okazywał mi uczucie zarówno czynem jak i słowem. Jest ze mną zarówno w lepszych, jak i w gorszych chwilach.
Cytat: | Prawdziwa miłość to poczucie bezpieczeństwa i niezachwiane podstawy. |
Bardzo ciekawe. Chyba mamy inne definicje prawdziwej miłości- ja potrzebuję odrobiny szaleństwa. Nawet w długim, stałym związku opartym na porozumieniu i wzajemnym wsparciu.
Naprawdę- dlaczego jedno z drugim musi się wykluczać? Ja chcę romantyka, który potrafi okazywać uczucia, otwarcie mówić jak bardzo mu zależy- a przy tym wiem, że mogę liczyć na jego pomoc w każdej sytuacji. Już znalazłam takiego mężczyznę, więc wiem, że takie uczucie może istnieć. Też staram się go wspierać i często powtarzam mu o swoim uczuciu, okazuje miłość. W udanym związku trzeba mieć poczucie bezpieczeństwa, owszem- ale bez nutki romantyzmu, szaleństwa- zawsze w związek wkradnie się nuda, rutyna. Prędzej czy później.
Z resztą- co ja się będę produkować. KAŻDY kto wciska innym swoją definicję miłości jest, przepraszam bardzo- idiotą. Głównie dlatego, że miłość to taka wspaniała, relatywna kwestia, którą każdy traktuje inaczej. Tego się nie da zakuć w sztywne ramy i wymyślić uniwersalnego wzorca dla każdego człowieka... Każdy kocha inaczej. [/quote]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 8:57, 18 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Sformułowanie „prawdziwa miłość nie jest romantyczna”. Rozumiem, że dodatek „prawdziwa” ma podkreślić, że coś jest rzeczywiste - nie jest złudzeniem. W całym tekście nie spotkałem – słów, które stwierdzają, że jest to jedno z wielu spojrzenie na sprawę, choćby: „moim zdaniem”, „wg mnie miłość to...”, czy też „dla mnie miłość to...” dlatego też odbieram go jako napisany autorytatywnie (podobnie jak zwróciła na to uwagę Mamba) - z pozycji autorytetu („prawda jest taka nie inna ”) a co do tego czy Autorka ukazuje coś obiektywnie mam wątpliwości o czym dalej. Nie mam zamiaru jednak zanegować całego tekstu – bo zawiera (wg mnie) i dobre fragmenty, trafne obserwacje. Całość jednak jest jak dla mnie pesymistyczna – jawi mi się jako „miłość frontowa” (w czasie wojny) gdzie wszędzie czai się wróg a głównym celem jest zdobycie ważnego strategicznie mostu, miłość zepchnięta jest na dalszy plan i jest tylko mało istotnym wątkiem pobocznym.
Moim zdaniem – tytuł tekstu – mija się z rzeczywistością. Gdyby to zdanie brzmiało - „nie każda miłość jest romantyczna”, bo tak jest/bywa w rzeczywistości – nie można by mu było nic zarzucić. Pomijam już fakt, że termin „miłość romantyczna”, może być i jest różnie rozumiany (wystarczy przeczytać wpisy na forum poli), to jeszcze powszechnie wiadomym jest, że namiętność zmienia swoją intensywność w związkach – potwierdzają to badania (w języku polskim można o tym przeczytać choćby w „Psychologi miłości” B.Wojciszke). Wspominam o namiętności – bo z dalszej części tekstu zrozumiałem, że Autorka przez miłość romantyczną rozumie zakochanie – miłość namiętną – miłość typu Eros (tak to odbieram). Wg mnie ten rodzaj miłości jest jak najbardziej prawdziwy- rzeczywisty – skoro występuje(!) jest prawdziwy(!). Termin miłość jest wieloznaczny – kochamy (zazwyczaj i w przeróżny(!) sposób) przecież swoich partnerów, rodziców, dzieci, przyjaciół, pracę, hobby, ojczyznę (i można tak ciągnąć). Dlatego za nieuprawnioną i za nieudowodnioną tezę (w tekście) uznaję tytułowe zdanie – jest ono wg mnie nadużyciem.
Dalej w tekście odnajduję opis miłości, którą Autorka uważa za wartościową (dla Niej) – i powiem szczerze – w wielu punktach się z Nią zgadzam, jednak chciałem zauważyć, że dotyczą one i tradycyjnie rozumianej przyjaźni, czy szerzej dobrych kontaktów międzyludzkich .
Np.:
- podobnie jak Autorka uważam, że słowa to nie to samo co przedmiot/podmiot tego co opisują, że zdarza się, że jedne mają pokrycie w rzeczywistości a inne nie. Jednak przeciwny jestem ograniczaniu okazywania czułości słowem(podobnie jak Mamba), ograniczając ją jedynie do wymiernych czynów. Słowo – jest niezwykle istotnym elementem kontaktów międzyludzkich – jest przekazem informacji, pozwala na opisy własnych przeżyć, przemyśleń – to dzięki słowom, mamy przystęp do umysłu innego człowieka. Słowa same z siebie nie są ani dobre ani złe – to narzędzi(a)e – jak są używane zależy w dużej mierze od samego człowieka – zarówno od ich „odbiorcy” jak i „nadawcy”. Niewątpliwie dobrze jest jeśli słowa mają pokrycie w rzeczywistości - jednak i tego uczymy się w życiu, dochodzimy do tego.
Moim zdaniem miłość nie dość, że nie jest słowem, ale również to nie czyny, nie jest nią również przywiązanie, wspólne doświadczenia, ani nie jest nią poświęcenie. Jeśli by tak było to wykluczalibyśmy możliwość kochania przez świadome osoby pozbawione możliwości działania (np. sparaliżowane). Moim zdaniem miłość jest stanem umysłu – tam się rozgrywa a wymienione przez Autorkę cechy, atrybuty są/mogą być jej pochodną – sposobem na jej okazywanie, jej wyrazem (Autorka o czym wspominałem w poprzednim wpisie myli te dwie sprawy).
Pojawiają się pytania – czy kochamy ludzi za coś za to, że na przykład: nie znikają gdy ich potrzebujemy, że dzielą z nami również i trudne chwile (pomijam, że nacisk położony jest tu głównie na trudności – wspominała o tym Mamba – uważam podobnie, chcę dzielić ze swoimi partnerkami i radości)?
Zatem można postawić pytania:
Za co kochamy innych? - takie nasuwa się po przeczytaniu tekstu.
Ja w życiu stawiam sobie inne - „Dlaczego kocham innych?”
Pozornie są podobne. Pozornie.
W innym fragmencie Autorka sam sobie przeczy (biorąc pod uwagę tytuł tekstu) pisząc - „Prawdziwa miłość nie ogranicza się jedynie do słodkich niespodzianek i śpiewaniu serenad, choć nie twierdzę, że z romantyzmem nie ma nic wspólnego. - czyli jednak ma coś wspólnego z romantyzmem. Moim zdaniem ma i ludzie uwielbiają to i tęsknią za tym, kiedy ten jej aspekt wy(przy)gasa lub brakuje go w związku (bo nie występował).
„Prawdziwa miłość to, to co czujesz każdego dnia patrząc na swojego mężczyznę, bez względu na to jak wygląda i co robi.” - tu wg mnie Autorka przybliża się do sedna – miłość (przynajmniej wg mnie) to stan umysłu – odczucia z niego płynące a dotyczące konkretnej osoby, czy też osób. Resumując czym innym jest miłość a czym innym jej okazywanie (powtarzam się, ale warto ). Piszę to by zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt – zdarza się, że mamy problemy z okazywaniem miłości i uczuć. Moim zdaniem, oba te aspekty są ważne i skupianie się na którymś z nich „nadwyręża” relację – zatem „złoty środek” lub proporcje dostosowane do konkretnej(!) relacji. Choć ta myśl jest (może być) dyskusyjna to skłaniam się do niej - nad jednym i nad drugim można pracować! W innym przypadku przy pojawieniu się problemów - „dezerteruje się” ze związku/relacji. Myśl „coś wygasło”, „coś się skończyło”, „mój partner(ka) jest zły”, „nie jest w stanie odgadnąć moich potrzeb” - staje się wystarczającym usprawiedliwieniem do tego by relację zakończyć lub trwać w niesatysfakcjonującej (bo dzieci, bo nakazy religii, bo rodzina, bo co powiedzą ludzie...). Dlaczego o tym nie rozmawiać?! Zachęcałbym w takich przypadkach do aktywności i pracy nad związkiem (własnej, poszerzania wiedzy, terapii) – lecz tego muszą chcieć „co najmniej” (w przypadku poli niejednokrotnie więcej) dwie strony. Skoro to miłość – nie ma co tak łatwo odpuszczać. - „przyjaciół ma się na dobre i złe” a nie tylko na dobre albo tylko na złe. Tu nic się samo nie dzieje co najwyżej jesteśmy czegoś nieświadomi (jestem zwolennikiem racjonalizmu a nie białej, czy czarnej magii, "oczekiwania na cud").
„miłość to wspólne dzielenie tych najtrudniejszych w życiu chwil nie tych najpiękniejszych.” - moim zdaniem i jednych i drugich (było już o tym i u mnie i u Mamby)
„miłość to poczucie bezpieczeństwa i niezachwiane podstawy.” - trwałość, pewność, co do niezachwianych postaw dyskutowałbym – człowiek się zmienia, nie jest niczym stałym i dalej
„miłość nigdy nie zawodzi, zawsze możesz na niej polegać.” - (niejednokrotnie) zawodzi tak jak człowiek, którego jest udziałem. Dlatego ważna jest tu umiejętność wybaczania, człowiek potyka się (poza 'świętymi” – a takich nie spotkałem, na podstawie opisów/żywotów - zresztą i oni mieli gorsze chwile w życiu, nawrócenia). Poza tym potknięcie jest lub bywa też trudną chwilą dla tego który się potyka – dlaczego mu nie pomóc? („przyjaciółka na dobre?”, „uraza większa od miłości?”)
„Nie wkurzaj się, gdy nie słyszysz „kocham cię” i naucz się doceniać bliskość, ciepło i wzajemne oddanie, gdyż to one mówią prawdę o tym co was łączy.” Nie zgadzam się z pierwszą częścią zdania – bo można wtedy porozmawiać z partner(ką)em – powiedzieć mu o swoich potrzebach i w tym względzie – niektórzy nie przywiązują do tego (u)wagi lub wstydzą się („kocham Cię” - nie może przejść im przez gardło). Powtórzę – moim zdaniem – warto rozmawiać.
„Traktuj każdą złą, trudną i najgorszą chwilę, kiedy jest przy Tobie jako prezent, nie żądaj innych w zamian, tych materialnych, które nic nie mówią. „ - to moim zdaniem zakrawa na szukanie problemów, by uzyskać bliskość (to jak dziecko, które symuluje chorobę, bo ktoś zwrócił na nie uwagę, przytulił – tak ten fragment mi się kojarzy. Oczywiście kiedy jest się w czarnej "jamie” – tak to ujmę, bo bywamy słabi (ja przynajmniej bywam tam czasem, bywam słaby, bezradny) dobrze jest mieć kochające nas osoby przy sobie – nie przeczę. Dobrze jest też je mieć kiedy chcemy się podzielić radością.
„Pamiętaj prawdziwa miłość nie jest romantyczna, bo jest wspólnym przeżywaniem i dzieleniem codzienności, gdzie słowa: „kocham Cię” nabierają innego znaczenia. Są wyrażane myślą, czynem, dotykiem, wspólnym trwaniem, przyjaźnią i zrozumieniem. Nie żądaj romantyzmu naucz się doceniać prawdziwą miłość.”
I znów - „prawdziwa miłość nie jest romantyczna” i „witki mi opadały” - to chyba ulubiona „figura retoryczna” Autorki – „a Kartagina i tak musi upaść”. Nic na to nie wskazuje, moim zdaniem jest tak: „Nie każda miłość jest romantyczna.”.
Mamba> miałem od dziecka podobnie - „czy bardziej kochasz mamusię, czy tatusia?”. Podważałem to pytanie i robię to dalej .
Uważam, że super jest jeśli my i nasi partnerzy/partnerki oprócz tego, że darzymy się wzajem miłością: będą jak najczęściej szczęśliwi (permanentne szczęście jest dla mnie mirażem), mądrzy (mądrość jest jak najczęściej naszym udziałem), zdrowi(osobiście wolę być zdrowy niż chory), piękni (i wewnętrznie i zewnętrznie – dlaczego nie łącznie) i bogaci (bo są rzeczy, gdzie pieniądze /to narzędzie – nie są ani złe ani dobre/ są do tego najlepsze i stwarzają duże możliwości) – jeśli mamy duże pokłady altruizmu, da nam to większe pole do działania - „by dawać trzeba mieć (cokolwiek by tym nie było i tyczy się to również pieniędzy)”. Jeśli coś budzi wątpliwości lub jest niezrozumiałe w moich wypowiedziach wyjaśnię, doprecyzuję a jeżeli nie mam racji - nauczę się czegoś (bo nie ma co upierać się przy głupocie) lub poznam inny punkt widzenia, jeśli nie da się czegoś jednoznacznie rozstrzygnąć.
Rozpisałem się, ale zirytował mnie ten tekst Autorki tym bardziej, że przeczytałem go w kontekście poprzedniego o poliamorii.
Pozdrawiam serdecznie
Ostatnio zmieniony przez Bruno dnia Pon 9:14, 18 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 3:10, 29 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Ostatnio często słysz(ę)ałem o „szacunku” o „szanowaniu” a wszystko to w kontekście (moich) miłości, związków. Zastanawiałem się gdzie umieścić ten wpis – zdecydowałem się zamieścić go tutaj – w temacie o miłości.
Czym jest szacunek, co znaczy, że kogoś/coś szanujemy? Wypada zacząć od definicji tego słowa, „rozgrzebać” ją nieco, rozłożyć na „najprostsze elementy”.
Szanować to inaczej poważać, otaczać czcią, cenić, dbać, oszczędzać coś od nadmiernego zużycia, ale to też respektować np. w odniesieniu do zasad, praw, ustaleń, tradycji, życzeń, czyjejś woli.
Szacunek zaś to poważanie, cześć, poszanowanie, uznanie. Często ten wyraz/termin opisuje też czynność określania wartości czegoś/kogoś.
W języku funkcjonuje powiedzenie - „on/ona się szanuje” - co oznacza, że osoba w swoim działaniu nie wykracza poza pewne, przyjęte normy – respektuje je, pozostaje im wierna.
Mówi się, że ktoś „jest godny szacunku” – zatem „zasłużył na szacunek”. Określenie „mieć coś/kogoś w głębokim poważaniu” - mówi nam "co do sedna", że dla czegoś/kogoś szacunku nie mamy. Mówimy też niejednokrotnie w stosunku do jakiejś osoby, że „darzymy ją szacunkiem” - to ciekawe powiedzenie, ponieważ zawiera w sobie (dobro)wolność – wszak dar jest dobrowolny w przeciwieństwie do daniny, która jest już należnością. Przypomniały mi się „szkolne czasy”, kiedy młodym głowom (w tym mojej) wpajano konieczność posiadania autorytetów, jak też konieczność ich szanowania, czy też szerzej konieczność szacunku do osób np.starszych. Wywoływało to we mnie sprzeciw – bo był to swego rodzaju przymus, zmuszano mnie do szanowania kogoś nie za to jakim jest człowiekiem a jedynie z uwagi na jego wiek, czy też funkcję (np. nauczycieli). A co by nie mówić – zdarzały się i osoby starsze i nauczyciele – których nie szanowałem.
Szanować, czyli inaczej otaczać czcią, na marginesie należy zauważyć, że można kogoś „czci pozbawić”, „odsądzić od czci i wiary”. Cześć to też inaczej: honor, dobre imię, ale też i przywitanie. Na marginesie należy zauważyć, że nie powiedzenie komuś „cześć” , nieodpowiedzenie na czyjeś „cześć” lub użycie go w stosunku do nieodpowiedniej osoby uznane zazwyczaj jest za brak szacunku i jest dość ciężkim „występkiem” przeciwko tzw. „dobrym obyczajom”. Moim zdaniem w tym aspekcie pokazujemy komuś jego miejsce (wg naszej i tej osoby oceny) w grupie. Być może dlatego właśnie szacunek jest tak ważny – jako istoty społeczne („stadne”) - przywiązujemy do tego dużą wagę – wagę do pozycji jaką zajmujemy a co potwierdza szacunek lub jego brak. Zdarza się, że „szacunek” bywa budowany przy użyciu siły lub strachu – choć w mojej ocenie w tym momencie przestaje to być szacunkiem a swego rodzaju przymusem.
Idąc dalej, zamiennie dla wypowiedzi - „szanuję ją” można z zachowaniem znaczenia i intencji powiedzieć „cenię ją”, „ma dla mnie wartość”. Świadczyłoby to o tym, że nie jest obojętne dla „szanowania” przez nas kogoś, jego wartość – czyli inaczej mówiąc pewna cecha lub cechy osoby (w domyśle cechy charakteru). Zaś cechy charakteru to nic innego jak charakterystyka (opis) zespołu (zbioru) cech (właściwości) danej osoby zarówno co do jej konstruktu psych(icznego)ologicznego jak i urzeczywistnianych przez nią wartości moralnych.
Termin szanować nie tyczy się tylko „biernej” (w jakiś sposób) postawy, ale zakłada i aktywność – ponieważ szanować to również „dbać” i „oszczędzać”. Zatem zakłada to podjęcie, czy też zaniechanie pewnych działań w stosunku do osoby a mających na celu zachowanie czy to jej samej, czy też cech będących tej osoby udziałem. Wynika z tego, że szanowanie kogoś (realizowanie szacunku) skutkuje tym, że ktoś o nas dba lub my o kogoś również - jeśli szacunek jest obustronny.
Szacunek okazujemy i możemy to robić w różny sposób (wspominałem już o tym przy „cześć” i „dbaniu”) - zazwyczaj jest to przyjemne, bo „konstytuuje” nas to (często) w jakiejś cenionej, akceptowanej przez nas pozycji (w relacjach, strukturach międzyludzkich).
„Uznanie” i to słowo pojawia się w kontekście definiowania „szacunku” - część ludzi lubi gdy jest to ich udziałem, bo (uznanie) to nic innego jak pozytywna ocena, aprobata i poważanie (to „niegłębokie” ). Poważać czyli mieć wielkie uznanie dla kogoś. Uznanie, które z kolei oznacza akcept(owanie)ację (przy której słowo „wielka” jest już zbędne). Nie jest natomiast zbędna akceptacja -która mi przynajmniej jawi się jako cecha składowa (konieczna) - przy miłości. Bo czyż kochamy kogoś nie akceptując go? Mam co do tego wątpliwości.
Nasuwają mi się w związku z tym o czym pisałem pytania (poniżej), z którymi i siebie i Was zostawię, bo już świta i czas iść spać – przez szacunek dla własnego zdrowia :
Czy można kochać kogoś, kogo się nie szanuje?
Czy można szanować kogoś a nie kochać?
Czy można kochać kogoś i szanować?
Czy kochamy to co cenimy (szanujemy) w człowieku, czy też człowieka?
Czy kochamy kogoś za coś, np. za to, że go szanujemy, za to kim jest, za to jaki jest?
Czy miłość jest bezinteresowna, czy też „mamy w niej interes” – choćby taki, że to co w kimś kochamy (lub to co jest w kochanej przez nas osobie), będzie (pośrednio) pozytywnie na nas oddziaływać – będzie robić nam dobrze (przyjemny kolokwializm)- przysparzać dóbr, szczęścia, poczucia bezpieczeństwa itd?
Czy szanuje nas ktoś, kto nie respektuje ustaleń? I jeszcze może trudniejsze pytanie – czy szanuje nas ktoś, kto nie szanuje naszych życzeń, naszej woli?
Czy szanuje nas ktoś kto się z nami nie zgadza?
Czy można szanować kogoś kto sprzeniewierza się tradycji, zwyczajom lub prawu i dlaczego?
Czy pozostawać z kimś w związku, kogo kochamy(? - tu mam wątpliwość, czy to już nie tyle miłość a raczej przywiązanie, uzależnienie) a kto nas nie szanuje?
Czy szanując czyjąś pracę, szanujemy pracę, czy osobę?
I już bardziej praktyczne, dla tych dla których szacunek jest a może stanie się po tej lekturze wartością:
Co oznacza dla mnie –"szanuję partner(a)ów/partnerk(ę)i"?
Co oznacza dla mnie –"jestem szanowany przez partnerk(ę)i/partner(a)ów"?
Czy mogę szanować poliamrys(ę)kę, będąc osobą monogamiczną?
Czy mogę szanować monogamis(ę)kę, będąc osobą poliamoryczną?
Co znaczy dla mnie - "szanuję sam(a) siebie i innych?
Czy mogę szanować kogoś kto mnie nie szanuje?
Ostatnio zmieniony przez Bruno dnia Pią 3:47, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 19:13, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
1.Natrafiłem na bardzo ciekawe zdanie - dzielę się -
/kiedy człowiek zatraca zdolność kochania, oznacza, że jest chory/ Freud
2.Wpadła mi (ponownie) w ręce "Psychologia miłości" B.Wojciszke - to chyba ciągle jedna z lepszych pozycji na polskim rynku wydawniczym:
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie wyczerpuje tematu (moje subiektywne wrażenie), nie mniej twierdzenia poparte są badaniami naukowymi - a to przy temacie miłości jest rzadkie a przez to cenne (bowiem znamy go głównie z literatury, poezji, filmu (lub ogólnie sztuki); subiektywnego, własnego odbioru; relacji innych). Nie mniej szczerze polecam.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 22:32, 19 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Jako, że kochać to również kochać siebie, wrzucam tu link do świetnego (moim zdaniem) tekstu, wbrew pozorom ma on wiele wspólnego z miłością i tego co złudnie za nią uważamy.
Pozdrawiam serdecznie
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maga
Dołączył: 19 Sie 2011
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 11:17, 27 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
nie mam kiedy przeczytać dokładnie całości, ale patrząc pobieżnie jest to bardzo ciekawe.. zwłaszcza, że w przełomowym i bardzo trudnym momencie mojej niemonogamicznej relacji sama wpadłam w szpony nerwicy i stanów lękowych (na szczęście to już dawno poza mną), dlatego jak najbardziej rozumiem Twoje połączenie z tematyką miłości (i relacji w ogóle).
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bruno
Dołączył: 13 Mar 2010
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 0:17, 29 Sie 2011 Temat postu: o Przyjaźni, która jest Miłością |
|
|
A polecam - by zapoznać się z tym co napisaliśmy na temat miłości. Dorzucę do tego swoje przemyślenia na temat przyjaźni, która dla mnie jest formą miłości.
Dobrej Nocy lub Przemiłego Dnia w zależności, kiedy będziesz to czytać .
Przyjaciel (niezależnie od płci, czy innych „podziałów”) to osoba z którą łączy mnie przyjaźń. Czym jest dla mnie przyjaźń? Już samo słowo w języku polskim daje część odpowiedzi na to pytanie – „przy- ja -ciel”. „ciel” - od ciała, „przy – ja” - zatem ktoś będący przy moim „ja”, przy mnie, przy moim ciele. Zatem blisko, najbliżej naszej tożsamości, jaźni – świadomości, nas samych duchowych i cielesnych. Niewiele osób dopuszczamy tak specyficznie do swego ciała i jaźni jednocześnie. Podobnie jak ja przy jej/jego – wzajemność (jeden z „cudów” - budzący mój szczery zachwyt).
Zapadł mi w pamięć opis przyjaciela – piękny (nie pamiętam autora):
„przyjaciel to ktoś kogo się kocha, ale bez poczucia braku, bez cierpienia, bez pokutowania, to ktoś kogo się wybrało i ten ktoś wybrał nas. To ktoś kogo się zna i ten ktoś zna nas, to ktoś na kim można polegać, ktoś z kim dzielimy się wspomnieniami, planami na przyszłość, nadziejami i obawami, szczęściem i nieszczęściem.”
Przyjaźnie – to dla mnie część piękna - jakiego doświadczam żyjąc, to również stymulacja do poznawania, tworzenia, podejmowania wyzwań – choćby dlatego, że zawiera się w nich miłość. Nie deprecjonuję tego słowa w swoim życiu a mam wrażenie, że nadałem mu - przez ostatnie lata - właściwego znaczenia.
Przyjaźnie nauczyły mnie też czegoś o wierności (w szerszym kontekście), bo również dotyczącym miłości (dla mnie przyjaźń jest jej formą - jednak są też i inne jej rozumienia – dlatego wspominam o tym). Wierność w przyjaźni to nie wierność jednemu przyjacielowi a tej konkretnej przyjaźni. Dlaczego o tym piszę? Bo można mieć i zazwyczaj ma się więcej niż jednego przyjaciela i można być wiernym im wszystkim. Ja tak rozumianą wierność stosuję w całym swoim życiu w tym do klasycznie rozumianej miłość - „nie mi bądź wiern(a)y a naszej miłości”. Przeżyłem swoje - czuję, wiem choćby to, że kochać można więcej niż jedną osobę jednocześnie, każdej z tych miłości pozostając wiernym (nie jestem teoretykiem, choć nim byłem). Dlatego ze spokojem przyjmuję wypowiedzi - „to niemożliwe”. Otóż możliwe! To nie kwestia wiary a tego co jest(!) moim udziałem.
Skoro mowa o wierności to nie sposób nie wspomnieć o zdradzie. Zdrada – dla mnie – to złamanie umowy, postanowień, zasad, zobowiązań, które dobrowolnie na siebie przyjęliśmy. Zatem nie jest dla mnie zdradą to - jeśli dorosłe, świadome osoby umawiają się, że dają sobie przyzwolenie (przyzwolenie, ale nie wolność – bo tą mamy od urodzenia i jest niezbywalna – ja w każdym razie tak to czuję) na np. „realizację” miłości poza ich związkiem, seks, czy cokolwiek innego. Dlaczego piszę „realizację” miłości a nie miłość – bo o ile możemy wstrzymać się od realizowania uczucia - czynami - to absurdem jest dla mnie – zabranianie komuś czegoś, co w dużej mierze jest poza jego wolą. Za coś takiego uważam miłość, przecież nie możemy sobie skutecznie zabronić, czy nakazać miłości do kogoś. Niezasadna jest dla mnie pretensja do kogoś, że kocha – jeśli źle to o kimś świadczy to jedynie o tym kto ma o to pretensje.
Szczerość, prawdomówność – tak, to bezcenne – ja swoim przyjaciołom mówię, że dzięki nim mam „kawałki prawdy w życiu” - obszary, w których mogę bez skrępowania mówić wszystko i o wszystkim a nade wszystko BYĆ SOBĄ, również realizując się w działaniu – nie tracąc przy tym ich przyjaźni. A moje przyjaźnie poddawane były (i są) przeróżnym próbom (życia) – przetrwały (taką mam świadomość pisząc te słowa). Co do kłamstwa, nie jestem tu „ortodoksyjny” – są sytuacje kiedy jest ono usprawiedliwione, konieczne tak podpowiada rozum, intuicja i losy ludzi. Jestem w stanie je wybaczyć.
Jestem osobą heteroseksualną – nie mniej tak jak wspominałem przyjaźń jest dla mnie rodzajem, formą miłości – dlatego swoim przyjaciołom mówię, że ich kocham niezależnie od płci – tak czuję, tak też im szczerze mówię - Kocham Cię.
Zaufanie – trudny obszar przyjaźni. Co znaczy dla mnie, choćby to, że wiedza, którą przekazujemy (przyjacielowi) nie zostanie użyta na szkodę naszą lub osób nam bliskich; że jeśli będzie nam w czymkolwiek doradzać zrobi to dla naszego dobra - z myślą o naszej osobie, nie o sobie; że mamy swego rodzaju pewność co do intencji i zachowań tej osoby; to również przekonanie o uczciwości tej osoby wobec nas.
Intymność - taki jest mój odbiór przyjaźni, tworzy się w niej ta wyjątkowa cecha relacji międzyludzkich. Wyjątkowa, bo specyficzna dla każdej, niepowtarzalna, nie do podrobienia, nie do zastąpienia.
Seks a przyjaźń – obecnie nie mam już z tym "problemów", przestałem łączyć seks i miłość w jedno (uważać je za nierozerwalne). Choć muszę powiedzieć, że seks z osobą, którą kocham i jest między nami namiętność, jest nieporównywalny - dostarcza wyjątkowych doznań, pełniejszych - niż seks z osobą, z która nie łączy mnie miłość, namiętność. Dlatego osobiście skłaniam się właśnie ku temu. Nie potrafię wyjaśnić jaka jest przyczyna tego, że mimo upływu czasu nie wygasa we mnie namiętność w stosunku do osób między, którymi a mną zaistniał ten specyficzny, żywiołowy afekt – a jest to wbrew temu co podaje literatura na ten temat – mi osobiście nie przeszkadza ten fakt – może jestem inny?
Seks jest cudownym źródłem doznań nie tylko cielesnych – zamykających się jedynie w słowie - przyjemność. W moim odbiorze, przy dużej dojrzałości przyjaciół, przyjaźni (w moim rozumieniu - rodzaju miłości) seks umacnia ją, czyni piękniejszą, pełniejszą, naturalniejszą – jest wtedy więcej obszarów, które można razem (współ)dzielić. Oczywiście potrzebna jest do tego gotowość z obu stron i pełne przekonanie co do tego - inaczej przyniesie to jedynie szkodę obojgu. A przyjaciele to tak naprawdę najbliższe nam osoby na świecie. Jeśli z członkami naszej rodziny nie łączy nas przyjaźń to (przynajmniej dla mnie) przyjaciele są mi bliżsi.
Takie - jak wyżej opisane - przyjaźnie są również i moim udziałem – zatem wiem, że są możliwe, że w moim sercu i życiu jest na nie miejsce, jak również na nowe.
Mają one swoje lepsze i gorsze chwile, problemy do pokonania. Naiwnością jest sądzić, że przyjaźń jest dana raz na zawsze, że nie trzeba o nią dbać, pielęgnować jej, „odżywiać choćby własnym czasem i uwagą”. Trzeba (!) – piszę to szczerze, na podstawie własnych przeżyć, doświadczeń. Jeśli tracimy przyjaźń – to dzieje się tak i za naszą przyczyną.
Dlaczego zatem szukam, czy to co jest moim udziałem jest niewystarczające? Nie(!), jest cudownie, zajebiście (lubię ten kolokwializm), jestem szczęściarzem – dzieląc przyjaźń z tak wieloma, fantastycznymi, pięknymi, niepowtarzalnymi ludźmi. Szczęściarzem(?) - tak(!) – ponieważ mam świadomość, że to wyjątkowe.
„Wystarczy, wystarczające?” - takie pytanie lub stwierdzenie ma dla mnie tyle sensu co podobne a dotyczące np. podróży - „Wróciłeś z podróży, dlaczego chcesz jechać znowu, czy tamta Ci nie wystarcz(yła)a?” lub „Skończyłeś już studia, dlaczego znów chcesz studiować, tamte Ci nie wystarczą?” itd.
Piękne w tym wszystkim jest to, że przyjaźni (ale i miłości) może przybywać – ja przynajmniej nie muszę rezygnować z żadnej z nich a nowe powiększają jedynie moje szczęście, zachwyt i obszar, gdzie czystym sercem czuję i szczerze mówię – Kocham, Kocham Cię.
Ostatnio zmieniony przez Bruno dnia Pon 0:36, 29 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|